Aresztowania działaczy Solidarności 2

5/5 - (1 vote)

ciąg dalszy tej pracy

Pobyt oskarżonych w areszcie śledczym na Piaskach zasługuje na uwagę ze względu na pewien incydent. W areszcie można było prenumerować prasę, ale tylko oficjalną. Małżonka pana Bogdana Migasa przyniosła natomiast na widzenie całą paczkę wydawnictw katolickich, których w więzieniu niestety nie można było zaprenumerować. Dlatego też strażnicy na bramie powiedzieli jej, że zabierają te wydawnictwa do cenzury. Ponieważ nie chciano ich oddać Migas napisał prośbę do naczelnika, którą uzasadniał faktem, że pisma katolickie, które przyniosła mu żona można kupić w każdym kiosku, a skoro tak, to muszą być dopuszczone przez cenzurę. Naczelnik nakazał wydanie zakwestionowanych materiałów. Migas, uszczęśliwiony tym faktem napisał list do domu, w którym zamieścił podziękowania dla naczelnika.

Prawdopodobnie ze względu na piękne słowa odnoszące się do władz aresztu list ten doszedł do adresata szybciej niż pozostałe. Żona pana Migasa zaniosła ten list do księdza proboszcza w parafii św. Wojciecha, a ten znanymi sobie kanałami wysłał ten list na Zachód. Następnie rozgłośnia „Wolna Europa” zrobiła z niego użytek cytując w jednej ze swoich audycji. Nikt z aresztowanych o tym nie wiedział. Gdy któregoś dnia Bogdan Midas przebywał w celi oczekując na spacer, niespodziewanie zjawił się naczelnik wraz z ochroniarzem. Energicznym ruchem rzucił czapkę na łóżko i rozpoczął dialog gromkim tekstem: „Migas (…), co ja wam zrobiłem.” W odpowiedzi usłyszał, że jest bardzo szanowany przez więźniów itp. Okazało się, że za to, że RWE pochwaliło naczelnika za jego humanitarność w stosunku do więźniów, został on przeniesiony na równorzędne stanowisko do Zakładu Karnego dla młodocianych w Tarnowie. Posada ta znana była z tego, że żaden naczelnik nie mógł na niej utrzymać się zbyt długo.

Marian Kulecki również został wezwany do naczelnika, gdy dostał list od swojej mamy. Treść tego listu wskazywała na to, iż zapomniała ona, że pisze do uwięzionego. Naczelnik zgromił wówczas syna tekstem: „Jak wy sobie matkę wychowaliście… „Ze względu na sposób bycia naczelnika aresztowani zwykli nazywać go po prostu „śmieszkiem”.[1]

Czy w innych więzieniach i aresztach zdarzały się podobne sytuacje? Trudno powiedzieć. Istotną sprawą jest natomiast fakt, że więźniowie polityczni mieli styczność z typowymi przestępcami. Prasa podziemna ostrzegała, że ich, że „Istota totalitaryzmu więzienia zamyka się w poddaniu więźnia całkowitej kontroli personelu więziennego, oczywiście w imię jego dobra i w imię dobra społecznego (…), gdy w nowych warunkach okaże się zbyt „twardy” lub zbyt „miękki”. Ten „miękki” zostanie złamany, wręcz wdeptany w więzienną strukturę i panujące tam stosunki. Jeżeli nie podejmie po pierwszych (…) doświadczeniach próby samobójczej, zostanie konfidentem personelu więziennego, albo obiektem napaści seksualnych i wyzysku więźniów „twardych”.[2]

Komitet Helsiński zbierając dane za rok 1985, ustalił, że odbyło się w tymże roku 155 procesów politycznych, przy czym ¼ procesów wypadała na październik, tj. miesiąc wyborów do sejmu. W tych sprawach sądzono 250 osób, z których tylko 6 uniewinniono, a wobec kilku innych warunkowo umorzono postępowanie. Pokaźną liczbę, bo 139 osób skazano na kary bezwzględnego pozbawienia wolności, natomiast 92 osobom wymierzono kary pozbawienia wolności w zawieszeniu.[3]

Duża ilość procesów politycznych w miesiącu wyborów do sejmu, wypływała z dwóch kwestii. Po pierwsze organy ścigania, nastawione na osiąganie wyników swej pracy, ambitnie wykorzystywały każdy podejrzany czyn obywatela. Po drugie w kręgach opozycyjnych nastała niechęć do takiej formy wyborów. Cześć osób swoim działaniem próbowała manifestować ich bojkot. Istotnie ordynacja wyborcza pozostawiała wiele do życzenia, jeśli chciano nazywać ją demokratyczną. Dla każdego, kto znał zasady współczesnych ordynacji zachodnich, bulwersujący stawał się fakt, że kandydatem mógł być tylko obywatel prawomyślny, który dawałby rękojmię wypełnienia mandatu zgodnie z konstytucyjnymi zasadami ustroju PRL. Oznaczało to, że sejm nie mógł zmieniać zasad ustroju. Zasady powoływania kandydatów sformułowane były w sposób uniemożliwiający dostanie się na listę kandydata myślącego inaczej niż przewodnia siła narodu.[4]


[1] Relacja M. Kuleckiego w zbiorach autora.

[2] „Praworządność” 1986, nr 12-13, s.101.

[3] Tamże, s.8.

[4] Tamże, s.144-147.

Dodaj komentarz