W przeciwieństwie do komunizmu, socjaldemokracja nie boi się wspomnień; może się przyznawać do swej historii lub wręcz nią szczycić. Jej bilans jest bezsprzecznie pozytywny. Ale mikstury, których skuteczność wytrwale i zasadnie chwaliła, straciły swe wartości lecznicze i grożą nawet przeistoczeniem się w trucizny.
Zastępując w kierowaniu gospodarką mityczną raczej „niewidzialną rękę” przemyślaną decyzją przedstawicieli ludu, którzy mają zapewnić coraz bardziej sprawiedliwy podział dóbr, socjaldemokracja spowodowała skutki niespodziewane i niejednoznaczne: osłabienie zależności jednostek od gry rynkowej, połączone z otoczeniem ich opieką państwa, która budzi obawę, że stanie się pospolitym nadzorem. „Okazało się, że nie należy zawierzać polityce, by poprawić bilans gospodarki, że, gdy chodzi o podejmowanie decyzji, instancje polityczne nie są same przez się lepsze nić rynek.
To prawda, że w sytuacji braku mechanizmów regulujących dziewiętnastowieczny rynek potrafił być kapryśny i okrutny, ale jeszcze bardziej kapryśne i okrutne będzie prawdopodobnie pozbawione ich państwo, które przecież o wiele trudniej kontrolować niż rynek. Tymczasem socjaldemokracja, choć okazała się szczególnie pomysłowa w wynajdowaniu sposobów kontrolowania rynku, nie wykazała prawie wcale zainteresowania kontrolowaniem państwa”.[1] Znaczy to, że jej tradycyjne programy stały się anachroniczne, a nowych nie posiada.
Nieufność wobec wszystkiego, co spontaniczne, zwłaszcza wobec rynku; niezachwiana wiara w racjonalność gospodarki uspołecznionej (chociażby częściowo) i planowanej centralnie; przekonanie, że droga ku większej wolności, równości i sprawiedliwości prowadzi nieuchronnie przez wzmocnienie państwa – wszystkie te składniki dziedzictwa marksowskiego, przywoływane zarówno przez socjaldemokratów, jak przez komunistów, podaje się teraz wszędzie w wątpliwość wraz z samą ideą państwa, które by mogło być zarazem socjalistyczne i demokratyczne.
Władza państwowa biurokracji, uważana za nieodłączną od realizacji tej idei, jawi się jako nieznośna nawet tam, gdzie sprawowana jest z pełnym poszanowaniem prawa i zasad sprawnego zarządzania, nie zaś z rosyjsko-azjatyckim niedbalstwem i samowolą; dlatego też konserwatyści, choć mają do zaproponowania tylko ograniczenie tej władzy, znowu zyskują zwolenników. Jak gdyby koniec końców większość opinii wolała, choćby kosztem wyrzeczeń, zachować wolność, by móc z niej w odpowiednim momencie skorzystać, byle nie oddać jej siłom, które obiecują uczynić z niej najlepszy możliwy użytek, ryzykują wszelako stracenie jej na zawsze.
[1] D. Marquand, Remaking the Centre, „London Review of Books: 3-16 lipca 1980.